Zasmucony Swołek szedł powoli ścieżką, aż dotarł do wielkiego drzewa, rosnącego na skrzyżowaniu dróg. Tam zatrzymał się, skulił opierając o pień drzewa i zaczął pochlipywać.
– Nikt nie wie gdzie są moje rogi – płakał. – A rogi to przecież moja duma! Jak ja bez nich wyglądam? Jak mogę tak pokazać się ludziom? Robić psikusy turystom? Moja kariera jest skończona!
Usłyszał łopot skrzydeł nad sobą. Po chwili obok niego na ziemi wylądowała Pani Sowa, mieszkająca w drzewie od bardzo dawna.
– Co się stało, Swołku? – zapytała z troską. – Nie płacz, powiedz o co chodzi.
– Zginęły mi moje rogi – chlipnął skrzat. – Dziś rano obudziłem się jak zwykle w stodole i zobaczyłem, że ich nie ma. No to pobiegłem szukać, pytałem wszędzie, ale nikt ich nie widział!
– Nie martw się, Swołku – powiedziała Pani Sowa, uspokajająco obejmując go skrzydłem. – Wiem gdzie są twoje rogi.
– Naprawdę? – Swołek uniósł głowę z nadzieją. – Wiesz? Och proszę, proszę, powiedz!
– Kudłacz mówił mi, że znalazł je na polu. Chciał ci oddać, ale uznał, że zrobi to później. Idź do tej chaty, gdzie jest wystawa dla turystów o ludowych rytuałach leczniczych, tam go znajdziesz.
– Dziękuję ci, Pani Sowo! – rozpromieniony Swołek wyciągnął łapki i przytulił ptaka. – Już tam pędzę. Nareszcie odzyskam moje cudowne rogi!